+3
octopuso 27 grudnia 2015 21:25
Image

Ok. 7 rano docieramy do miasta. Kupujemy bilety na autobus do Sao Luis, ponownie cena nas zaskakuje, wynosi 44R$ za osobę zamiast wspominanych w LP 28R$...
W oczekiwaniu nań spacerujemy trochę po miasteczku.

Image

O 9 pojawia się autobus, a po 5 godzinach jesteśmy w Sao Luis. Od razu kupujemy bilety na nocny autobus do Belem, którym pojedziemy za trzy dni, i jedziemy autobusem miejskim do Casa Frankie - miejsca, w którym przez Airbnb zarezerwowaliśmy sobie noclegi. Dom bezgranicznie nas zachwyca. Wszystkie wnętrza są odrestaurowane z dbałością o najmniejsze szczegóły, wspaniałe drewniane podłogi, w kuchni ponad stuletnie kafle, stare meble, a przede wszystkim niesamowity styl i elegancja.

Image

Nasz pokój jest piękny, ma łóżko z baldachimem, poza tym w domu jest basen, a dodatkowo bardzo nas uszczęśliwia możliwość nieograniczonego korzystania z kuchni i pralki. Właściciel domu – Frank, jest bardzo sympatyczny, z chęcia opowiada nam o domu i udziela rad dot. zwiedzania miasta. Mimo zmęczenia ruszamy do centrum gdzie odbywają się obchody urodzin miasta. Jest kolorowo, wesoło, wszędzie mnóstwo ludzi, występy lokalnych artystów, stragany z jedzeniem i pamiątkami.

Image

Atmosfera jest fantastyczna. Nocne, stare Sao Luis zupełnie nas urzeka.

ImageDzień 10

Tak naprawdę najchętniej zostalibyśmy w Casa Frankie zamiast gdziekolwiek wychodzić ;) Spędzamy tu trochę czasu korzystając z dobrodziejstw domu, ale w końcu chęć poznawania miasta w nas zwycięża i wyruszamy.
Jest niedziela i z tego powodu miasto wydaje się być całkiem wymarłe. Prawie nie ma ludzi na ulicach, sklepy i restauracje są pozamykane na cztery spusty. Niektóre z muzeów są jednak otwarte. Odwiedzamy Centro de Cultura Popular Domingos Vieira Filho gdzie przemiła dziewczyna oprowadza nas po wszystkich piętrach XIX-wiecznej kamienicy i opowiada o eksponatach związanych z tradycyjnymi festiwalami odbywającymi się w mieście co roku, niestety mówi tylko po portugalsku...

Image

Ale mimo to, muzeum robi na nas duże wrażenie ukazując bogactwo kultury miasta i regionu. Później udajemy się do Casa de Nhozinho, gdzie obsługa już nie jest taka miła i mimo że jeden chłopak mówi po angielsku to pozostawia nas samym sobie. Szybko wychodzimy, mając wrażenie, że nie jesteśmy mile widziani. Odwiedzamy jeszcze Centro de Historia Natural e Arqueologia do Maranhao gdzie oglądamy wystawę paleontologiczną i archeologiczną poświęconą rdzennym mieszkańcom tego regionu. Wszystko bardzo nam się podoba. Idziemy także do Casa das Tulhas – targu w ciekawym XIX-wiecznym budynku. Jest również dość pusto, ale powolnie oglądamy różne stoiska. Próbujemy tutejszego specjału – suszonych krewetek i zaopatrujemy się w kilka drobnych pamiątek.

Image

Przed jednym z wejść do targu pani oferuje nam obiad, świeżo smażoną rybę, nie czujemy jeszcze głodu więc nie udaje jej się nas skusić.

Image

Pałac gubernatora – Palacio Leoes, który chcemy również zwiedzić czynny jest dopiero po południu. Idziemy więc z powrotem do Casa Frankie, wrócimy później – do centrum mamy na tyle blisko, że to nie problem przejść się raz jeszcze. Pałac robi na nas duże wrażenie bogactwem wystroju, piękne meble, podłogi, obrazy, ale ku naszemu zasmuceniu, oprowadzanie odbywa się tylko po niewielkiej części i trwa krótko. A do tego nie można robić zdjęć.

Palacio Leoes z zewnątrz: Image

Na zakończenie dnia udajemy się do katedry na mszę. Oczarowuje nas południowoamerykańska, niezwykle radosna atmosfera. Wychodzimy z katedry z szerokimi uśmiechami na twarzy.


Dzień 11


Image

Tego dnia zwiedzamy muzeum niewolnictwa – Cafua das Merces – które jest małe i skromne, ale wywiera na nas bardzo duże wrażenie.. Następnie udajemy się w kierunku handlowej części centrum. Sao Luis w poniedziałek ponownie nas zaskakuje - zupełnie inne miasto! Nagle wszędzie jest pełno ludzi, samochodów, wszystkie sklepy są pootwierane, stragany powystawiane na ulicach... Przedzierając się przez tłum, czujemy się prawie jak w Indiach. Chcemy kupić hamaki, które będą nam niezbędne podczas rejsu Amazonką. Frank poleca nam kilka sklepów i po ich odwiedzeniu udaje nam się dokonać korzystnego zakupu. Dwa hamaki za 70R$ - uznajemy to za dobry deal i jesteśmy bardzo zadowoleni :)

Image

Image

ImageDzień 12

Image

Ostatni dzień w stanie Maranhao spędzamy w Alcantarze. Miasteczku oddalonym od Sao Luis o 20 km drogą wodną – znajduje się po drugiej stronie Baia de Sao Marcos. Kiedyś była to stolica stanu, aż ciężko to sobie wyobrazić gdy patrzy się dziś na wielkość i wygląd miasta. Docieramy do Alcantary katamaranem... Bardzo buja (ciężko mają cierpiący na chorobę morksą...) i łatwo zostać zmoczonym. Miejscowość ma bardzo specyficzny klimat, który mocno nam się podoba.

Image

Zabudowa jest w dużej części XVIII-wieczna, jest tu wiele ruin – pozostałości po dawnych pałacach, kościołach. Alcantara wpisana jest na listę narodowego dziedzictwa Brazylii.

Image

Image

Idziemy na centralny plac Praca de Matriz, gdzie podziwiamy ruiny kościoła św. Mateusza, odwiedzamy muzeum przy placu, kościoły, ruiny pałacu i wiele innych pozostałości dawnej architektury.

Image

Gdy odpoczywamy usadawiając się na murku pozostałym po jakimś budynku, zaczepia nas pewien starszy pytaniem czy jesteśmy 'Brasilieros'. Okazuje się, że to czech, bardzo cieszy się ze spotkania i zaprasza nas na kawę i ciastko ;) Z radością opowiada nam o swoim życiu, skąd wziął się w Brazylii, on mówi po czesku, my po polsku, ale bez większych problemów udaje nam się wzajemnie zrozumieć. To niespodziewane spotkanie bardzo umila nam pobyt w Alcantarze. W końcu przychodzi czas naszego odpłynięcia, ruszamy wraz z panem w kierunku przystani. Po drodze stajemy przy jego domu, gdzie przedstawia nas swojej żonie (brazylijce), która jest niepocieszona, że nie może nas ugościć. Po solennych obietnicach stawienia się na obiad gdy tylko tam wrócimy.

Image

Idziemy na nasz powrotny katamaran. Zależy nam na sprawnym powrocie bo jeszcze tego wieczoru wyruszamy autobusem do Belem. Niestety pojawiają się przeszkody.. Gdy docieramy do przystani, okazuje się, że poziom wody jest jeszcze zbyt niski, aby katamaran mógł wystartować. Czekamy na pełnię przypływu. Po jakiejś pół godzinie start wreszcie jest możliwy. Tym razem siedzimy na samym przodzie, więc gdy jesteśmy już na szerszej wodzie, to co druga fala w nas uderza. Jesteśmy przemoczeni! Ech, okazuje się, że przypływamy z bardzo dużym opóźnieniem, więc pędzimy co sił w nogach do Casa Frankie, zabieramy rzeczy i lecimy na autobus → stacja → autokar. Uff! Zdążyliśmy! Nawet udaje nam się jeszcze kupić jakąś ciepłą przekąskę.

Trochę obawiamy się tej całonocnej podróży, w LP ostrzegają przed napadami na autobusy na tej trasie. W związku z tym poczyniliśmy liczne przygotowania mające zabezpieczyć nas przed ewentualnym rabunkiem. Powyjmowaliśmy karty z urządzeń, pieniądze porozkładaliśmy w licznych miejscach, a dokumenty schowaliśmy w kieszonkach pod ubraniem. Na szczęście dotarliśmy do Belem bez nieprzyjemnych przygód i to wszystko okazało się być zupełnie zbędne. Ale lepiej zawsze dmuchać na zimne!

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

nocnym-pociagiem 28 grudnia 2015 16:43 Odpowiedz
Zapowiada się ciekawie! Czekam na ciąg dalszy :) Pozdrawiam
rw30 27 kwietnia 2016 01:09 Odpowiedz
w Hostelu Albergaria w Fortalezie pierwszy raz w zyciu widzialem 3 poziomowe łóżka : )
octopuso 30 kwietnia 2016 17:32 Odpowiedz
rw30 napisał:w Hostelu Albergaria w Fortalezie pierwszy raz w zyciu widzialem 3 poziomowe łóżka : )My korzystaliśmy z takich w Alter do Chao ;) Trochę ciasno, ale poza tym niczego nie brakowało.
buby 30 grudnia 2016 20:12 Odpowiedz
Super relacja, aż dziw że taki mały odzew lajkowo-postowy :)